niedziela, 25 października 2009

West Sayville

Opisalam juz nawet o dostawaniu pilka od footballa w glowe (po czym szybciutko to skasowalam ^^) a nie napisalam jeszcze nic o miejscowosci, w ktorej mieszkam. West Sayville to male miasteczko na Long Island i moj dom na nastepne 8 miesiecy. Ok 30 mil od miasta Nowy Jork. Znakomita wiekszosc mieszkancow to biali, bogatsi ludzie. Zdjecia sa niezbyt dobrej jakosc (jak zreszta wszytskie, ktore robie) i czesc jest z odzysku, wiec nie moglam zrobic hiperlaczy. Zrobione na samym poczatku mojego pobytu, w czasie dwoch pierwszych powrotow ze szkoly. Pierwszy raz znalazlam droge od razu i skrecilam na Tower Street spiewajac "jestem super, jestem super, znalaaaaaazlam drogeeeeeee!", za to drugi raz postanowilam pozwiedzac okolice i skonczylo sie na tym, ze wracalam nasypem kolejowym w butach na obcasach :D. A, i jeszcze pare fotografii jest z wizyty z dziecmi w centrum miasteczka. Jak przystalo na oprowadzanie przez 10-latkow, chodzilismy od jednego sweet shopu do drugiego. I mi sie podobalo! :) Teraz West Sayville wyglada zupelnie inaczej i oszalamiajaco, bo wszytskie drzewa ubraly sie w jesienne liscie.


Z dedykacja dla mojego kota. Wiekszosc ulic ma nazwy rzeczy, a nie ludzi. Ironia jest to, ze aby dojsc do Tower Street od strony miasta, trzeba przejsc przez "Easy Street", na ktorej sie zawsze gubilam.

Lodziarnia, gdzie najmniejsza porcja lodow, to takie nasze 3 galki i jako posypke, mozna sobie nawet wybrac zelki. ^^

Z 1 metrem gumy.

Moj ulubiony sweet shop. Bardzo przypomina mi sklepy ze slodyczami w Anglii. Ktos tutaj oprocz mnie ogladal "Harry'ego Pottera"? ^^ To niech sobie przypomni Miodowe Krolewsko. Duzo czekoladek to dziela sztuki. Widzialam wyrzezbiona nawet Statue Wolnosci.

Tyl mojego host rodzenstwa i Samanthy Politowski ^^



Glowna ulica w Sayville. Mozna tam znalezc tylko kawiarenki i sklepy z bibelotami. I jeden genialny sklep z ubraniami, o ktorym ciagle mysle. ;p

Jak na Ameryke przystalo, to jest tutaj pelno roznych wyznan. Glownie odlamow chrzescijanstwa, bo tubylcy to mieszanka iralndzko-wlosko-polsko-ukrainska i troche niemiecka.

Moj kosciol katolicki. Jak widzicie w nowoczesnym stylu i bardzo uzytkowy (np. na suficie jest mnostwo wiatrakow, gdyby w czasie wakacji bylo za goraco). Msza rozni sie w zasadzie tylko jezykiem i podejsciem ludzi. Na msze zawsze wypozycza sie jakis muzykow, tak ze mozna tu przychodzic nawet jesli sie nie jest katolikiem, tylko w celu uslyszenia pieknego, darmowego koncertu. Pani, ktora zazwyczaj spiewa jest zawsze usmiechnieta i zacheca rekoma, aby spiewac razem z nia. Ksiadz nie ma usypiajacego tonu i nie czyta listu z kartki.

Bo w linii prostej od mojego domu sa 3 kilometry do oceanu.

No wlasnie, flagi Amerykanskie sa tutaj doslownie wszedzie.

Najbardziej typowa uliczka.

Pierwsze, niesmiale oznaki jesieni. Teraz caly swiat stal sie zolto-czerwony.

Kaczki, ktore sie u nas stoluja.


Najwyzsze i chyba jedyne murowane domy mieszkalne.


Nie mam zdjecia jako dowodu, ale wszystkie samochody tutaj sa Ogromne (napisanie wyrazu z duzej litery, mialo podkreslic jego moc :D). Nawet ja, ktora w samochodzie odroznia tylko i wylacznie kolor, musi przyznac, ze wszyskie samochody sa porzadne, a wiekszosc ucziow do szkoly przyjezdza mercedesami i innymi szpanerskimi markami. Bezyna jest bardzo tania, wiec ludzie maja terenowe miniciezarowki, co jest glupota, bo tutaj swiat jest idealnie plaski i pelen prostych drog. Nie ma tutaj mniejszych samochodow niz skoda octavia. I starszych niz 4 lata. Tak, w USA jest najwieksze zuzycie pradu i benzyny na 1 mieszkanca na swiecie.

Podstawowka mojego host rodzenstwa na Cherry Street. (Oprocz tej, sa jeszcze 2 inne). Niedlugo zwiedze ja doglebniej (jejku, podswiadomie uzywam slow mojego matematyka z Polski), bo zapisalam sie do pomagania w imprezie Halloweenowej.

Taki najbardziej typowy domek. Kazdy dom tutaj jest z drewna, ma werande, spadzisty daszek i jest osobnym dzielem sztuki. Moim fawortem jest dom z zielonym dachem i fioletowymi scianami. Wyglada jak wielki, urokliwy burak.

Kolejna rzecz, ktora mi sie podobala, to biblioteka publiczna. Mozna wypozyczyc dokladnie wszytsko, jesli chodzi o CD, ksiazki i DVD. Moje host rodzenstwo kocha tam chodzic. Mozna sobie posiedziec i nawet, gdy sie jest zapisanym do biblioteki mozna poczytac ksiazki i wypozyczyc laptopa, co oczywiscie zrobilam.

Budynek administracji szkol.

2 komentarze:

  1. ooo jaaa, o jaaa, o jaaa!!!!
    Ja też chcę do takiego sweet shop'u!!! mniam!^^

    OdpowiedzUsuń
  2. dobre zakończenie takie z przytupem :P

    OdpowiedzUsuń